Wiele osób obserwujących wydarzenia zachodzące w naszym
amigowym światku ma wrażenie, że spogląda na coś niesamowicie dziwnego i
jedynego w swoim rodzaju. Czasami faktycznie ma się wrażenie, że to co się
"u nas" wyprawia z powodzeniem nadawałoby się do serialu "Z Archiwum X"
czy innego "Słonecznego patrolu". Niektórzy posuwają się nawet dalej i
utożsamiają Amigę z cybernetyczną apoteozą Jezusa XXI wieku, mającą swoją
poniewierką odkupić brudne grzechy postmodernistycznego społeczeństwa.
W każdym razie ciężko nie zgodzić się z faktem, że środowisko amigowe
oraz to co je spotyka jest swoistym fenomenem. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka
trudno znaleźć subkultury (społeczności), w obrębie których
podobne wydarzenia nakładają się na siebie, powodując znany nam "rezonans". Ale
gdy już opadną emocje, można wskazać pewne zaskakujące analogie. I nie
trzeba ich wcale szukać bardzo daleko.
Fani szeroko pojętej fantastyki, a w szczególności stali czytelnicy
"Nowej Fantastyki", na pewno zauważyli jak wiele wspólnego łączy
te dwa środowiska. Nie chodzi mi tutaj tylko i wyłącznie o porównanie
amigowców do (opisanego zresztą przez Fei'a w "eXec'u") świata SF-anów -
grupy maniaków zdolnych przejechać pól Polski, aby odwiedzić konwent, wypić
piwo i pogadać z kumplami o ukrytym między wierszami "Diuny"
przepisie na destylację planktonu. Chodzi o coś więcej, bo w końcu
nietrudno zauważyć, że każda zbiorowość ludzi oddana jakiejś pasji jest
do siebie podobna, nawet jeśli będzie to grupa hodowców pieczarki nizinnej
czy chirurgów plastycznych Michaela Jacksona. Proponuję więc spojrzeć na
świat fantastyki trochę bardziej dogłębnie.
Amigowcom nie jest obca ciągła walka o traktowanie naszego
komputera poważnie, a nie przez pryzmat A500 podłączonej do telewizora,
przed którym siedzi zaśliniony małolat jedzący trufle. Do większości
pecetowców i tak zwanych "niekomputerowców" nie przemawiają żadne argumenty
o tym, że do Amigi można podłączać 24-bitowe karty graficzne,
szybkie procesory itd. Że w takich konfiguracjach są to wydajne stacje
robocze, świetnie nadające się do pracy, które z A500 mają tyle wspólnego, ile
Windows ze stabilnością. Że tych szybkich Amig, w przeciwieństwie do
pecetów, nie trzeba przykręcać śrubami do stołów, żeby nie odleciały z powodu
nieobliczalnych wentylatorów lub sprężarek powietrza wielkości główki
dorodnej kapusty (najnowszy hit na targach Cebit) chłodzących procesor.
No, ale trochę się zapędziłem. Otóż podobnie jak Amiga, z racji
kojarzenia jej z A500, jest ignorowana przez tak zwany główny nurt
komputerowy i grono jego "znawców", tak i ambitna fantastyka po dziś dzień
pokutuje za swoje "grzechy".
Jakie to grzechy? Bzdurne filmy, gdzie Obcy pod postacią kątomierzy
ataktują Ziemię, powieści w stylu "Conana Złoczyńcy" przepełnione opisami
porannych ćwiczeń herosa na ujędrnienie pośladków i walkę z cellulitis,
kiczowate buble ze znaczkiem Gwiezdnych Wojen czy horrory w których
zmutowane (oczywiście przez meteor z kosmosu) szczury wygryzają mężczyznom
nabiał. Dzięki tej otoczce wielu snobistycznych profesorów i "wielkich"
krytyków nie weźmie nawet do ręki Zajdla, Bradbury'ego czy
Sapkowskiego - autorów których twórczość ma z literaturą na pewno więcej
wspólnego niż wypociny niejednego współczesnego twórcy głównego nurtu.
Wszystko z nalepką "fantastyka" jest przez nich automatycznie traktowane
jako trzeciorzędny kicz. Zresztą nawet zwykli ludzie widząc te wszystkie
krzykliwe okładki fantastycznych książek z kobietami eksponującymi swoje
bufory (oczywiście w znaczeniu informatycznym) na tle smoka ziejącego
plazmą, absolutnie nie wierzą, że gdzieś tam może być ukryta prawdziwa,
wartościowa literatura. Nic więc dziwnego, że za każdym razem, gdy jakiś
autor czy utwór z kanonu fantastyki zostanie dostrzeżony przez tzw. mainstream,
czy to pod postacią pochlebnej recenzji w "Gazecie Wyborczej", czy jako
odczytany referat na jakimś uniwersytecie, światek fantastów czuje się
dumny i ma powody do satysfakcji. Skąd my to znamy? Czy nie to samo można
powiedzieć o Amidze i jej zastosowaniach?
W świecie SF-anów widoczne jest również ubolewanie nad upadkiem
czytelnictwa. Książki mają coraz mniejsze nakłady, a wydawnictwa padają jak
muchy. Młodzi ludzie wolą multimedialne rozrywki: gry komputerowe i filmy
DVD. One bowiem nie wymagają od nich męczącego kreowania światów w
otumanionych głowach, nie wymuszają wysilania wyobraźni. To niepotrzebne,
gdy wszystko podane jest na tacy. Także i to przypomina mi zależność między
Amigą ("książki" - inwencja, wyobraźnia) a pecetem ("błyszczące multimedialne
wodotryski" - konsumpcja, brak własnej myśli, wszystko podane na talerzu)
oraz ich użytkownikami.
Ale dajmy już spokój fantastom. Nie trzeba szukać aż tak daleko.
Ciekawe wnioski można też wysnuć z obserwacji społeczności atarowców.
Atari - komputer równie mocno ignorowany i potępiany przez ogół, poniewierany
przez kolejne firmy chyba mocniej niż nasz, do dzisiaj posiada
grupę oddanych mu fanów. Podobnie jak Amiga w telewizji i grafice, tak
maszyny Atari w DTP i MIDI długo broniły swej pozycji. Jeszcze do niedawna
Atari z Calamusem, Retouchem i Didotem był jedynym profesjonalnym
systemem DTP. Podobną wizytówką jaką dla Amigi jest np. Scala był dla Atari
program muzyczny Cubase - oba programy rozwijane dziś chyba tylko na
grzybach/jabłkach. Jeszcze bardziej amigopodobne były
próby "ratowania" Atari. Ot, chociażby szumnie reklamowany klon o
nazwie Milan 040. Sami spójrzcie: MC68040/64MHz, sloty ISA, PCI,
EDO-RAM, złącza IDE AT-Bus, Flash-ROM z systemem operacyjnym TOS 4.04,
karta grafiki 2MB, obudowa Mini Tower, gęsta stacja, CD-ROM... To był rok
1997. Nie brzmi znajomo? A były i inne pomysły. Chociażby PHENIX,
oparty na procesorze MOTOROLA 68060 taktowanym do 80MHz! Większość tych
projektów podzieliła los amigowych A/Boxów, Iwinów, Ami-Rage'ów czy innych
Piosów - nigdy nie ujrzała światła dziennego. Jednak kilka modeli próbowało
i ciągle próbuje uratować rynek Atari, chociażby Medus i Hades, podobnie
jak niegdyś amigowy Draco, a zapowiadane są kolejne klony. Czy to też nie
brzmi znajomo? Nie przypomina "syndromu amigowego Boxera"?
A jednak zarówno fani fantastyki, jak i atarowcy nadal jakoś się trzymają.
Dlaczegóż więc coś złego ma spotkać amigowców? Przetrwali, bo wciąż
znajdują się ludzie gotowi do zasilania takich nieformalnych grup, mający
w głębokim poważaniu poprawność polityczną i panujące trendy - mam
nadzieję, że podobnych osób nigdy nie zabraknie.
Tomasz Pacyna
Do góry