Amiga stała się bardziej zjawiskiem niż komputerem dzięki niezwykłym
ludziom. Błędem jest twierdzić, że miała tylko jednego ojca, Jaya Minera.
Ale wśród twórców tego niezwykłego komputera na pewno pierwsze skrzypce grał
właśnie on. Przyczynił się nie tylko do sukcesu Amigi - był także
zaangażowany w tworzenie pierwszych serii komputerów Atari 400/800,
bezpośrednich przodków serii Atari 800 XL/65/130 XE.
Jay Miner urodził się 31 maja 1932 roku. W ciągu swojego całego życia bez
przerwy tworzył.
"On zawsze tworzył, nigdy nie przestawał" - to słowa
Harolda Lee,
współpracownika
Minera, które potwierdza
Carl Sassenrath - "[Jay] bez
przerwy siedział i ciężko pracował, czasami gwałtownie wstawał i chodził w
kółko". Według
Carla -
Jay Miner był człowiekem spokojnym, właściwie bez
przerwy zajętym pracą, którą po prostu bardzo lubił. A przy tym był
znakomitym znawcą technologii VLSI. Uwielbiał tworzyć znakomite maszyny,
tak samo jak uwielbiał swojego psa.
Pies
Jaya Minera, Mitchy, odgrywał ogromną rolę w życiu tego człowieka.
Ba - za czasów, gdy
Miner pracował na stałe w firmie Atari, w biurach w Lost
Gatos poniżej wywieszki na drzwiach "J.G. Miner" widniał napis "Mitchie".
To nie wszystko. Piesek spokojnie biegał po całej firmie z przypiętym
identyfikatorem z jego zdjęciem!
Wiadomo także, że miał bardzo rozległe zainteresowania: hodował bonsai,
kleił modele samolotów, tańczył, uwielbiał podróżować z plecakiem na
ramionach. Krótko mówiąc cieszył się życiem, w którym ważną rolę odegrała
jego żona,
Caroline Poplawski, z którą ożenił się w 1952.
Fakt iż
Jay Miner odchodzi z ciepłej posadki w firmie Atari był
przełomowy. Właściwie - zawiniło kierownictwo.
Jay Miner w 1980 roku
(czyli w czasach dominacji prostych konsol do gier i praprzodków Atari 800
XL) zaproponował stworzenie zupełnie nowego komputera, opartego o procesor
Motorola 68000. Mało brakowało, a Amiga nazywała by się Atari. Jednak
nie uzyskał zgody na ten rewolucyjny krok.
Jay Miner odszedł od Atari,
tworząc wraz z
Dave'm Morrisem firmę Hi Toro.
Morris (który finansował
projekt nowego komputera) od początku był przeciwny nadawaniu mu nazwy "Hi
Toro". Przez długi czas Amiga nosiła żeńskie imię Lorraine, pochodzące
od żony Morrisa. Ostatecznie padła propozycja by przemianować Lorraine na
Amigę i tak już zostało, choć
Minerowi bardzo to hiszpańskie słówko nie
odpowiadało; zakładał, że nazwa nie przyjmie się i nie miał racji.
Na tym etapie zaczęły się poszukiwania ludzi chętnych do pracy, a przede
wszystkim ludzi z pasją do tego projektu. Liczba pracowników rosła,
a Mitchy za ich zgodą siedział w firmie. Z opowieści
Minera wyłania się
obraz zupełnie odmienny od typowych firm komputerowych. Nikt nie
przychodził do pracy w garniturze, wielu pracowników za strój służbowy
uznawało kapcie-króliczki, "byli i tacy, którzy wyglądali jak bezdomni
hipisi..." (mowa o
Dale'u Luck).
W Hi Toro nad projektem pracowało w tych latach od 15 do 20 osób.
W 1983 r. trafia tam
Carl Sassenrath. Jak sam mówi, odszedł z
firmy Hewlett-Packard (gdzie zajmował się pracą nad systemami operacyjnymi)
właśnie do Hi Toro, gdyż podczas podejmowania pracy dowiedział się, że ma
napisać taki system operacyjny, jaki chce. Właśnie taka propozycja
interesowała
Sassenratha. I tak powstał exec, a wraz z nim pierwszy
dostępny dla wszystkich wielozadaniowy system operacyjny.
Praca nad Lorraine obfitowała w nieporozumienia. Podczas gdy część ekipy
chciała taniej i potężnej konsoli do gier (
RJ Mical), inni obstawali przy
projekcie komputera z możliwością swobodnej rozbudowy (
Dale Luck,
Carl
Sassenrath).
W marzeniach
Jaya Minera pierwsza Amiga bardziej przypominała A2000 niż
A1000.
Miner zaczyna długie dysputy z
Ronem Nicholsonem, ekspertem od blitterów.
Dzięki tym rozmowom powstaje amigowy blitter i dosłownie na dwa
tygodnie przed pierwszą premierą Amigi, pod wpływem
Dale Lucka, blitter
zaczyna rysować także linie na ekranie...
Jay Miner sam przyznaje, że programiści pracujący w Hi Toro nie mieli
lekkiej pracy. Właściwie tworzyli oprogramowanie maszyny, która w znacznej
części istniała na szkicach. Czy ktokolwiek może sobie wyobrazić takie
zaangażowanie współcześnie?
Sam
Miner powiedział - "Kiedy już masz pomysł na stworzenie układów,
wszystko co potrzebujesz zrobić to wybrać nazwy dla rejestrów i powiedzieć
ludziom od oprogramowania coś w stylu: Tu będzie rejestr, który będzie
przechowywał kolor dla tej części i będzie nazywał się.... jakoś" (słowa
zaczerpnięte z wywiadu na Pasadena Show, wrzesień 1992,
Mike Nelson, Amiga
User International).
Mało brakowało by Amigi pozbyły się pewnego istotnego w ich sukcesie
elementu. Mowa o HAM, czyli trybie graficznym Hold and Modify,
powstałym w wyniku zwiedzania prawdziwych symulatorów lotu. Był
próbą stworzenia mechanizmu do późniejszego operowania czymś podobnym do
prymitywnej virual reality. HAM był znakomity do stosowania
w NTSC i PAL (pierwsze Amigi nie miały złącza RGB), ale w opinii
Minera
zupełnie nie nadawał się przy złączach RGB.
Miner kazał usunąć ten moduł
z Agnusa. Na szczęście jeden z techników stwierdził, że albo w Agnusie będzie
wielka dziura, albo przeprojektowanie układów zajmie 3 miesiące. I tak
mamy HAM do dziś.
Pierwszy Agnus (w trakcie projektów) składał się z trzech dużych płytek
uniwersalnych po 250 układów scalonych każda, podobnie było z pozostałymi
układami, nazwanymi Daphne (wcześniejszy Denise) i Portia (czyli babcia
Pauli).
Miner w wywiadzie powiedział: "To był koszmar utrzymać w działaniu
wszystkie te połączenia."
I wreszcie - stało się. Pierwsza Amiga została pokazana na CES
Show w 1983 (sic! za czasów głębokiego 8-bitowania). Nikt nie
mógł uwierzyć, że plątanina kabli i płytek uniwersalnych już wkrótce
zostanie zastąpiona trzema układami scalonymi. W czasie pokazów stworzono
pierwsze amigowe demo (tak, tak, ten komputer ma scenowy rodowód niemal od
urodzenia!). Chodzi oczywiście o Boing Ball, skaczącą, czerwono-białą
piłeczkę, w której efekt obrotu uzyskano za pomocą rotacji palety, a odgłos
odbijania się od ścianek to zsamplowane (na Apple II) uderzanie kijem
baseballowym w drzwi garażu (przez
Boba Paresseau - gdyby ktoś pytał).
Krótko po pokazie okazuje się, że na dalszy rozwój Amigi nie ma pieniędzy,
a Hi Toro jest na skraju bankructwa. Po krótkiej potyczce pomiędzy Atari
a Commodore (i trochę niecodziennym dofinansowaniu Hi Toro przez Atari) Amiga
trafia w ręce Commodore.
Jay Miner określa ten okres rozwoju Amigi jako wieczne cięcia kosztów
produkcji. O mało co pierwsze modele skończyłyby bez złącz RGB.
Co więcej - Commodore skutecznie odrzucał wszystkie zewnętrzne projekty.
I tak nasza przyjaciółka nie ma dziś złącz MIDI jako standardu i wielu innych
rzeczy, jak chociażby sprzętowego dekompresora formatu JPEG, który miał
zaistnieć na płytach głównych Amig w 1992 roku. Commodore tępił wszelkie
próby tworzenia osprzętu przez zewnętrzne firmy, chcąc zachować monopol.
Co więcej - rozmowy z firmami produkującymi oprogramowanie bardzo często
kończyły się błyskawicznym rozwiązaniem umowy dzięki drastycznym
warunkom stawianym przez Goulda. I tak na przykład słynny Flight Simulator,
zamiast być produktem rodzimie amigowym, jest... sami wiecie w czyich
rękach.
Miner jednak miał nadzieję: "I think they're changing. I hope they're
changing, anyway" - powiedział w 1992 o Commodore. Ale my to już znamy,
chociażby z South Parku.
I rzeczywiście, Commodore nie zmienił się, zaś Atari na Amigę
odpowiedziało tworząc serię ST, o której
Miner mówi: "nie był złym
komputerem, ale nie miał potęgi ukrytej w układach specjalizowanych".
Miner sam powiedział, iż jedyną rzeczą jaką dostał od Commodore była Amiga
4000 (w czasach gdy już nie pracował dla tej firmy). Jednak to już nie
było jego dziecko.
Sam do śmierci pracował na Amidze 2000. Tej samej
Amidze, na której był postawiony jego BBS (nazwany The Mission) i która
przeżyła swojego twórcę. Podczas gdy
Miner umierał w wieku 62 lat
w szpitalu w Mountain View (20 czerwca 1994) jego komputer wciąż rejestrował
listy, a później także i kondolencje.
Miner niestety zobaczył początek końca
Amigi, widział dosyć wyraźnie jaki los zgotował Amidze Commodore. Jednak
cały czas miał nadzieję, że to się zmieni.
Zawsze żal jest żegnać naprawdę wielkich ludzi.
Bartłomiej Dramczyk
Do góry